Ile wspólnego mają Polacy z międzywojnia z nami współczesnymi? Czy tamta rzeczywistość aż tak bardzo różniła się od dzisiejszej? Odpowiedź, którą przyniósl spektakl Teatru Łaźnia z Krakowa o Ginczance, może zaskakiwać. W niedzielę 17.10.2021 dowiedzieliśmy się, że mimo prawie stuletniej przepaści, tak sami ludzie, jak i relacje między nimi zmieniły się niewiele.
Owszem, rzeczywistość była całkowicie inna. Polska niedawno odzyskała międzynarodową podmiotowość, ale też rodził się faszyzm, emancypacja była właściwie w fazie prenatalnej, antysemityzm miał się świetnie. I w tej właśnie rzeczywistości Zuzanna Polina Gincburg próbowała wywalczyć podmiotowość. W świecie zdominowanym przez mężczyzn miała ambicje być nie tylko kobietą, ale także poetką.
Teoretycznie to spektakl jednego aktora. Praktycznie jednak, dzięki sugestywnej grze Agnieszki Przepiórskiej i sposobowi realizacji, spotkaliśmy się nie tylko z Zuzanną Ginczanką, ale też z jej babcią, z Tuwimem i kilkoma innymi postaciami. W zawrotnym tempie przemknęło nam przed oczami dwudziestosiedmioletnie życie ambitnej dziewczyny z prowincji, która miała odwagę domagać się uwagi, zamiast zostać w rodzinnym Równem, wyjść za mąż, urodzić dzieci i umrzeć, kiedy przyjdzie czas. Tragiczne jest to, że ze względu na pochodzenie nawet to nie byłoby możliwe.
Po spektaklu mieliśmy przyjemność spotkania się aktorką i innymi osobami zaangażowanymi w projekt. Dzięki temu wiemy, że przedstawienie tych bardziej wrażliwych skłoniło do zastanowienia nad losem, czasami smutnej refleksji. Wbrew pozorom żyjemy w dobrych czasach, mamy łatwe życie. Pamiętajmy o tym i uczmy się, jak to docenić, jak zachować radość i pogodę życia wtedy, kiedy nie pasujemy do świata, a może nawet świat, który zastaliśmy za chwilę skruszeje i rozpadnie się, a to, co zostanie, wcale nie będzie lepsze. I może nawet się o tym nie dowiemy, bo nas już nie będzie.