W niedzielny wieczór 21 listopada mieliśmy przyjemność cieszyć się występem Czesława Mozila.
Anglicyzmy wlewają się w język polski szerokim strumieniem i choć zazwyczaj mogłyby być z powodzeniem zastąpione przez rodzime słowa, to czasami bywają użyteczne. Tak właśnie jest w przypadku „Czesław Mozil Solo”. Można to opisać po prostu jako występ, ale zabrzmi nijako, a takim z pewnością nie jest. Trudno się szufladkuje.
Projekt „Czesław Mozil Solo” to trochę koncert, trochę kabaretowy stand-up, trochę, jak mówi sam artysta — autoterapia. Zabawa słowem i dźwiękiem, ale w interakcji z widzami. Improwizacja podążająca płynnie od wspomnień z dzieciństwa (prawdziwych czy zmyślonych — to bez znaczenia), po aktualne relacje z żoną i … kotami, przeplatana refleksjami na tematy społeczne, sytuację na świecie, w Polsce, relacje międzyludzkie.
A wszystko jest świetną zabawą, bo Czesław Mozil w tym słowotoku jest wyjątkowo uroczy i urok ów ujmuje widzów, którzy żywo reagują na jego słowa i wszystko to, co wyprawia na scenie. I nie ma tu znaczenia wiek, płeć, a zdaje się, że nawet poglądy są chwilowo nieistotne. Artysta pozwala sobie na wiele i to tego zdaje się ludziom potrzeba — kogoś, kto upuści nieco powietrza z balonika powagi życia.
Dziękujemy.